top of page

Nie w sosie

Człowiek nie jest taki, że by nie popłynął. I nie chodzi tu o to, że czasem czujemy, że coś nam nie pasuje, coś się nie podoba. Czujemy się z tym niedobrze. Po prostu jesteśmy "nie w sosie". Na początku to drobnostka, drobna niewygoda, na którą prawie nie zwracamy uwagi. Z czasem zaczyna nam się nie podobać coraz więcej różnych rzeczy. Sami nie wiemy dlaczego, ale coraz bardziej nam się nie podobają. I zaczynamy się boczyć na wszystkich dookoła: i to nam nie pasuje, i tamto jest nie tak. Rzeczy, które wcześniej nawet lubiliśmy, też przestają nam się podobać. Nakręcamy się tym stanem. Przeszkadza nam, że ktoś stoi, a wręcz dokucza, gdy siedzi. Stajemy się opryskliwi, gdy ktoś się do nas odzywa, i mamy pretensje, gdy tego nie robi. I tak coraz bardziej wpadamy w ten stan. Czoło zmarszczone, wargi lekko wydęte, oczy zmrużone. I tak coraz bardziej i bardziej. I nie wiedzieć kiedy, okazuje się, że: a to zepsuliśmy całe spotkanie, a to fajną imprezę, a to znów ciekawy rejs. A tylko dlatego, że z początku byliśmy trochę nie w sosie, a potem popłynęliśmy.

 

Nie, to nie o to chodzi. To raczej chodzi o ten dziwny nastrój, który nas ogarnia, gdy patrzymy, nie odrywając wzroku, w dal, gdzie natura pokazuje niesamowity film zwany zachodem słońca. Przedziwna kula, oblana kolorami od niemal bieli aż po ciemny szkarłat, nurza się w rozedrganej polewie ciemnych granatów. Albo też chodzi o to wrażenie, gdy owa kula wynurza się z ciemnych niebieskości i lazurów i unosi się, a najróżniejsze odmiany purpur i jaśniejszych czerwieni spływają z niej jak sos, by na koniec pozostawić ją jasną i błyszczącą, że wzrok trzeba opuścić, by go nie utracić. I choć spektakle powtarzają się, to nigdy nie są takie same i zawsze patrzymy na nie z zachwytem, nie mogąc oderwać wzroku. I, między innymi, dla tych przedstawień stawiamy żagle, by popłynąć w dal.

 

Zdarzyło się w pewnym rejsie, że morze było nie w sosie i zamiast darzyć nas cudownymi spektaklami, rzekło krótko: Albo schowajcie się w bezpiecznej marinie, albo będzie z wami krucho.

Ponieważ w tej materii nie wchodzę w dyskusje z morzem i unikam, jak mogę, jego humorów, więc schowaliśmy się w bezpiecznej przystani. Pora była późnojesienna, więc port był zupełnie opustoszały. Żadnych innych jachtów dookoła. Do najbliższego zamieszkałego domostwa kawał drogi. Jedyne, co wokół nas, to wyjący wicher i unoszące się tumany kurzu i piasku. Cóż było robić? Schowaliśmy się pod pokładem i przy dobrym jedzeniu i napojach ogrzewających mile spędzaliśmy czas. Z wyjątkiem jednej osoby, wszyscy siedzieliśmy w mesie, gaworząc, opowiadając dowcipy, śmiejąc się i snując morskie opowieści. Nastał wieczór i ktoś wyjął gitarę. Zrobiło się jeszcze milej, gdy popłynęły z gardeł najróżniejsze pieśni. Okazało się, że nie tylko właściciel wie, co się z tym instrumentem robi, więc mesa rozbrzmiewała czasem gitarą i pojedynczym głosem, czasem gitarą i kilkoma głosami, a czasem stół aż się trząsł od głośnych akordów gitary i chóru niemal wszystkich gardeł.

Nie w sosie
Obraz wygenerowany przez AI

Co jakiś czas wychodziłem na pokład, by zobaczyć, co tam na zewnątrz. Wówczas zdawało się, że podpokładowy rejwach stawał się odległy i stłumiony – niemal niesłyszalny. Wszystko dlatego, że całą przestrzeń swymi dźwiękami zagarniał wiatr, hucząc nad głową i wyjąc niemiłosiernie w wantach. Czasem ktoś dołączał do mnie. Ale wicher był tak głośny, że nie było słychać własnego głosu, więc lepiej było wrócić pod pokład i mimo wrzawy tam rozmawiać.I nagle, masz ci, losie, ktoś poczuł się nie w sosie. Jedna z załogantek nagle wstała. Wszyscy spojrzeliśmy na nią, a ta rzekła:

– Bądźmy cicho, bo ludzie chcą spać. – Spojrzeliśmy po sobie, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. Jeszcze przed sekundą śmiała się, śpiewała i rozmawiała.

– Jacy ludzie? – ktoś zapytał nieśmiało.

– No ci, z tego miasteczka. Pewnie chcą spać, a my tu się wydzieramy. – Tu większość parsknęła śmiechem. Ktoś nawet próbował tłumaczyć, że już będąc na pokładzie niewiele słychać, a do najbliższego domostwa jest taki kawał, że nawet gdyby wyłączyć tę huczącą wichurę, to i tak nie byłoby nic słychać. Ale zmarszczone czoło i lekko wydęte wargi mówiły, że tu się nie da wiele wytłumaczyć. Kilka osób się jednak nie poddało i tłumaczyli jej, że nie ma takiej opcji, by nas słyszano. Siła argumentów była tak wielka, że nie sposób było z nią polemizować, i nasza "pani nie w sosie" musiała je uznać. Ale... Skoro już mi się nie podoba, to muszę brnąć – i załogantka użyła wolty okrążającej i miażdżącej:

– Ale mój chłopak śpi. – to była ta jedna osoba, której nie było w mesie.Od tej pory śpiewy i rozmowy przestały się kleić i zrobiło się dość niezręcznie. Mam wrażenie, że i nasza załogantka to czuła. By jakoś to zakończyć, ktoś zaśpiewał kołysankę i po niej wszyscy rozeszli się po kabinach. Ci, co mieli jeszcze "pilne kwestie" do omówienia, kończyli je już w kojach.

Nazajutrz chyba nikt nie chciał pamiętać o końcówce wieczoru, bo nikt do tego nie wracał. Może też dlatego, że musieliśmy się przygotować do powrotu, gdyż czas nam się kończył i nie mogliśmy czekać, aż sztorm się wywieje do końca. Wiedzieliśmy, że jego ogon jeszcze nas trochę zawinie i trzeba było przygotować siebie i statek. Kluczową sprawą było jedzenie. Nim schowaliśmy się przed sztormem w tej uroczej marinie, morze było już rozfalowane i kilka osób zmagało się z chorobą morską, oddając cześć Neptunowi. Mając to na uwadze, istotnym było, co przygotować jeszcze na lądzie, tak by w drodze jak najmniej przebywać pod pokładem. Jednogłośnie uznano, że rozwiązaniem jest wcześniejsze ugotowanie makaronu, by potem wystarczyło dodać sos ze słoika i gotowe. Mieliśmy na pokładzie kilka rodzajów sosów, więc oczywiście powstał dylemat: który z nich? Jak zwykle w takich razach, każdy miał inne zdanie. Wówczas jeden z załogantów rzekł:

– Nie sprzeczajmy się. Zaraz będzie wiadomo, który sos będzie najlepszy. – tu poprosił kambuz, by przyniósł słoiki. Na pokładzie pojawiły się bodaj cztery słoiki z różną zawartością. Odkręcił każdy z nich i ulał nieco na pokład. Następnie wziął wiadro, napełnił wodą i chlusnął w miejsce czterech różnych mazi. Jedna z nich została niemal całkowicie zmyta. Pozostałe dzielnie trzymały się pokładu.– Ten – i wskazał na słoik, którego zawartość najlepiej się zmyła. Wszyscy, jak jeden mąż, przyznali mu rację.

Nie w sosie
Obraz wygenerowany przez AI

 

Bywa, że kryterium dobrania sosu nie jest smak. Zdarza się, że inne czynniki mają na to wpływ. Wszystko zależy od tego, z której strony patrzy się na problem. Jednak najczęściej to dostępność i przyzwyczajenie są głównym czynnikiem doboru. W sklepach mamy do wyboru całą paletę sosów, ale najczęściej zdecydowana ich większość oparta jest na pomidorach i to sosy pomidorowe (najróżniejszych odmian) królują potem w kambuzie. Warto zatem czasem złamać ten trend i przyzwyczajenie i pokusić się o sos, w którym nie będzie ani krzty pomidora. I na przykład zrobić:

 

Sos czosnkowy z parmezanem

Będziemy potrzebowali: masło, czosnek, śmietankę 18% (lub, w wersji awaryjnej, mleko niesłodzone z puszki), parmezan (może być w wiórkach z paczki – długo się przechowuje), sól, pieprz i ewentualnie szczypta gałki muszkatołowej do podkręcenia smaku. Przygotowanie jest szybkie i banalnie proste. Na patelni rozpuść masło na niewielkim ogniu. Dodaj czosnek – może być siekany, wyciśnięty lub pokrojony w plasterki. Uważaj, by go nie przypalić, gdyż wtedy może dodać zbędnej goryczy do naszego dania. Gdy zacznie pachnieć, wlej śmietankę, mieszaj i podgrzewaj na małym ogniu przez 3–4 minuty (na kuchenkach jachtowych trzeba nieco dłużej: 6–8 minut). Zwracaj przy tym uwagę, by nie doszło do wrzenia. Następnie dodawaj stopniowo parmezan, ciągle mieszając. Sos powinien się zagęszczać. Przypraw solą, pieprzem i gałką muszkatołową (o ile jest na pokładzie) i gotowe.

 

Można też pójść inną drogą i zrobić:

 

Sos grzybowy z tymiankiem

Do tego "cuda" potrzebne będą oczywiście grzyby (np. suszone), cebula, czosnek, masło, śmietanka 18%, suszony tymianek, sól, pieprz i ewentualnie odrobina bulionu z kostki lub z wody po moczeniu grzybów. Przygotowanie wszystkiego zajmie jakieś pół godziny, z czego połowa to moczenie grzybów, które na początek zalej wrzątkiem i odstaw na 15 minut. Posiekaj drobno cebulę i czosnek (może być sama cebula) i podsmaż na małym ogniu do zeszklenia. Dodaj odcedzone i posiekane grzyby (nie wylewaj płynu po nich). Podsmaż 3–5 minut (czyli, wiadomo, że na kuchenkach jachtowych to dwa razy dłużej), aż się zarumienią. I teraz można dodać kilka łyżek płynu z moczenia lub bulionu z kostki, by podkreślić smak. Następnie dodaj śmietankę i tymianek i gotuj jeszcze chwilę, aż sos zgęstnieje. Dopraw do smaku solą i pieprzem i gotowe.

 

A może jeszcze prostsza wersja makaronu?

 

Makaron z serem

Niegdyś danie to często gościło na szkolnych stołówkach. Teraz jest trochę zapomniane, ale może się przydać w warunkach jachtowych. Jest sycące i bardzo łatwe do przyrządzenia. Wystarczy do makaronu – świetnie nadają się do tego świderki – dodać ser twarogowy, polać śmietaną z odrobiną cukru i gotowe. W wersji "full wypas" możemy dodać jeszcze owoce typu borówki, truskawki lub inne pokrojone. W zasadzie po ugotowaniu makaronu danie jest gotowe.

Oczywiście to tylko kilka przykładów (nieco innych niż słynny sos carbonara), by zrobić dobry i pożywny makaron, nie używając przy tym sosu pomidorowego czy samych pomidorów. Więc jak wam nie w sos te czerwone warzywa (choć de facto są owocami), to róbcie sosy bez nich, a może wtedy nawet ci, co są nie w sosie, rozchmurzą się i uśmiechną.



 

Komentarze


DSC00999_edited.jpg

©2020 by Artur Zamydlacz Szklarz.

bottom of page